Do redakcji tuJastrzębie.pl zgłosili się zdesperowani mieszkańcy jednego z bloków przy ulicy Turystycznej. Od miesięcy zmagają się z uciążliwym zachowaniem sąsiada, który najprawdopodobniej cierpi na poważną chorobę psychiczną. Mimo licznych interwencji policji, kontaktów z opieką społeczną i zgłoszeń do prokuratury – sytuacja wciąż nie została ostatecznie rozwiązana. Po ostatniej interwencji mężczyzna został co prawda przewieziony do szpitala psychiatrycznego, ale mieszkańcy obawiają się, że to nie koniec ich problemów. – Złapaliśmy oddech, ale nie wiemy, na jak długo – ubolewają. Na ich prośbę prześwietlamy sytuację.
Karolina i Tomasz (wszystkie imiona bohaterów zostały zmienione i są znane Redakcji) są małżeństwem od ponad roku. Oboje mieszkają w jednym z bloków przy ulicy Turystycznej w Jastrzębiu-Zdroju od dziecka – podobnie jak ich rodzice. Od kilku miesięcy ich życie zamieniło się w koszmar - wszystko za sprawą jednego z sąsiadów.
Pan Michał – jak mówią – od zawsze był trochę „inny”.
– Na swój sposób był dziwny, ale nieszkodliwy – wspominają małżonkowie. – Zawsze z nami porozmawiał, nigdy nie sprawiał większych problemów.
Wszystko zmieniło się kilka miesięcy temu.
– Nagle zaczął wypytywać mnie, czy moja żona pali, pije – opowiada Tomasz. – Już wtedy coś mi się nie podobało w jego zachowaniu. Zmieniał się – i fizycznie, i psychicznie. Na dwa tygodnie przed świętami Bożego Narodzenia ktoś zapukał do naszych drzwi, było po 22:00. – Otworzyłem, nikogo nie było. Słychać było, że ktoś ucieka po klatce. Zostawił świadectwo swojego brata z 1978 roku. Już wtedy byliśmy pewni, że dzieje się coś złego.
Wcześniej pan Michał zapukał też do rodziców Karoliny.
– Mojej mamie dał kartkę z numerem telefonu, żebym się z nim skontaktowała. Mama była przestraszona, bo już wcześniej mówiłam jej, że zachowuje się wobec mnie dziwnie. Kiedy wychodziłam do pracy, patrzył na mnie dziwnie, miał taki obłęd w oczach, uśmiechał się. Od tego momentu go unikałam.
W drugi dzień świąt Bożego Narodzenia "przebrała się miarka".
– Siedzieliśmy z rodziną w mieszkaniu. Ktoś zaczął energicznie pukać do drzwi. Otworzyłem, a pan Michał już uciekał po schodach. Krzyczał, że to nie moje mieszkanie i mam je opuścić. Ostrzegłem go, że jeśli jeszcze raz się dobije – wzywam policję – opowiada Tomasz. - Po półtorej godziny znów dobijał się do drzwi. Był agresywny, prowokował mnie do bójki.
- Wezwałem policję. Próbował wmówić policjantom, że go pobiłem, że jestem pod wpływem alkoholu i narkotyków. Miał pecha – byłem trzeźwy. Policja, widząc jego nielogiczną mowę, wezwała karetkę. Lekarze stwierdzili zaburzenia psychiczne, ale ponieważ pan Michał nie jest ubezwłasnowolniony – podpisał tylko odmowę leczenia i wyszedł z karetki – relacjonuje Tomasz.
Potem patrzył nam prosto w okna i się śmiał. On wie, co robi. I sam powtarza, że wie, co mówić, by nikt nie mógł mu nic zrobić – uzupełnia jego żona.
Jak mówią sąsiedzi, problemy ze zdrowiem ujawniały się u sąsiada już w przeszłości. Około 10 lat temu, po śmierci mamy, trafił do szpitala psychiatrycznego.
– Bali się, że odkręci gaz - relacjonują Karolina i Tomasz. - Niedługo póżniej zmarła jego siostra. Wcześniej zawsze ktoś go pilnował, przede wszystkim, żeby brał leki. Po jej śmierci został sam.
Po świętach pojechali na policję, po Nowym Roku - do opieki społecznej.
Ale zbywano nas. Dopiero po kilku wizytach w opiece ktoś podjął interwencję. Spółdzielnia i dzielnicowy faktycznie coś robili - opowiadają.
– Z kolei na policji, kiedy żona złożyła pierwsze zawiadomienie, ja musiałem się mocno naprosić, żeby być świadkiem – ciągnie Tomasz. – Usłyszeliśmy, że sąsiad jeszcze nic takiego nie zrobił, musi zacząć grozić.
A groźby wkrótce się zaczęły.
– Straszył moich rodziców, że „długo tu nie pomieszkają”, groził mi, że „już nie mam żony”. Tyle że... policja uznała, że to nie są groźby - mówi mężczyzna. - Dobierał się do samochodu mojej żony. Odśnieżał go, jakby był jego. – Mam filmiki, jak go przeganiam. W odpowiedzi znów groził. Naszemu koledze, który zapytał, czy to jego auto, odpowiedział: „To auto? Tak jakby już było moje, nie?”. Zaczepiał mnie, prowokował. Przez pół roku żyliśmy w ciągłym napięciu. Żona złożyła zeznania o nękaniu. Po około miesiącu przyszła odpowiedź z prokuratury – „brak podstaw”. Nie przyjęto nawet wszystkich dowodów. Po prostu sprawa nie była „warta śledztwa” - mówią z żalem sąsiedzi.
Kiedy nadeszła Wielkanoc, pan Michał stał się jeszcze bardziej agresywny.
– Któregoś dnia moja siostra szła z dziećmi: sześcio- i dziewięciolatką. Gdyby nie tata, zaatakowałby je. Dziewczynki powiedziały, że już nie przyjdą do dziadków – boją się tego pana – opowiada Tomasz. – W końcu, po kilku miesiącach, żona założyła mu sprawę z artykułu o złośliwym niepokojeniu. Policja skierowała to do sądu. Ale do dziś nie ma żadnej informacji zwrotnej.
Opieka społeczna? – Najpierw zero reakcji. Potem, po awanturze, zaczęli rozdawać kartki – trzeba było opisać sytuacje z panem Michałem. Spisaliśmy wszystko, zbieraliśmy podpisy. Ale interwencji wciąż brak. Dopiero za którymś razem ktoś w ogóle zanotował jego dane. Dzielnicowy był u niego regularnie. Trochę go uspokoił, ale niewiele pomogło. W lutym mieliśmy ślub kościelny – musieliśmy mieć obstawę, żeby wejść do kościoła. Drzwi były zamknięte - wspominają małżonkowie.
- Kiedy powiedzieliśmy w opiece, że odśnieża moje auto, wyśmiali nas. Dowiedziałam się, że „może chce być lepszy od mojego męża”. A jak wspomniałam o atakach paniki, usłyszałam: „Może niech pani pójdzie do psychiatry, żeby się wyciszyć”. To było jak policzek. – To sąsiad ma problem, a ja mam się faszerować tabletkami? – pyta Karolina.
Jakby ktoś mi to opowiadał i nie przeżyłbym tego, to bym nikomu nie uwierzył, że nasze polskie prawo tak działa. Jesteśmy naprawdę zszokowani - uzupełnia Tomasz.
Tomasz zaznacza, że najgorzej pan Michał zachowuje się w stosunku do kobiet.
– Przy mężczyznach tylko mruczy coś pod nosem. Ale to, co mówił kobietom, przekracza granice, jest po prostu zboczony, jego popęd seksualny jest na niemożliwie wysokim poziomie. Że nikt jeszcze nie zrobił mu krzywdy – to cud. Dzięki rodzicom i teściom żona nigdy nie wraca sama. Ktoś musi ją odprowadzić - opowiada.
– Rano tata przychodzi po mnie na czwarte piętro. Wizjer nagrał, jak za nami biegnie. Woła: „Karolina, chodź!”. Tata go odciągnął. Uśmiech, obłęd w oczach. Czasem czai się na schodach – sprawdza, czy wychodzę sama.
Połowa bloku mieszkańców nosi gaz pieprzowy.
– Ale nie wiemy, czy ktokolwiek zdoła go użyć, jeśli dojdzie do czegoś. On jest nieprzewidywalny. – Na początku chcieliśmy pomóc. Bo to chory człowiek. Ale przez pół roku nie śpimy, jeździmy od instytucji do instytucji. I nic. Człowiek się poddaje. Jedyne, o czym marzymy, to żeby ktoś go stąd zabrał. Żebyśmy mogli normalnie żyć - przyznają bezradnie małżonkowie.
Problemy z sąsiadem potwierdza też Grzegorz – sąsiad pana Michała, mieszkający w bloku przy ul. Turystycznej od około 10 lat.
– Kiedyś z panem Michałem można było z nim normalnie rozmawiać, choć widać było, że jest chory. Jakiś rok temu, może dwa, prawdopodobnie przestał brać leki i stał się nie do zniesienia. Jest nie tyle uciążliwy, co po prostu niebezpieczny – opowiada.
Pierwszy raz doszło do konfrontacji, gdy Grzegorz zwrócił mu uwagę za palenie na klatce.
– Był złośliwy, agresywny, wyskoczył do mnie z rękami. Musiałem go obezwładnić i wezwać policję – relacjonuje.
Z czasem zdarzały się kolejne niepokojące sytuacje.
– Znajoma, która nadzorowała remont drzwi przeciwpożarowych w bloku, była przez niego śledzona na klatce schodowej. W mojej obecności groził jej prosto w twarz. Mówił, żeby „się wzięła do roboty, bo coś jej zrobi”. Chodził za nią z piętra na piętro. Była przerażona. Kto wie, co by się stało, gdyby nie było mnie lub kogoś z pracowników w pobliżu - opowiada Grzegorz. – Żona koleżanki opowiadała, że pan Michał głaskał jej córkę po uchu, przy ludziach, w kościele. Później dowiedziała się, że ma seksualne zapędy wobec kobiet i młodych dziewczyn. Moja żona też była świadkiem, jak wyzywał sprzątaczkę pod blokiem. Kobieta się popłakała.
Po tym, jak po interwencjach dał spokój sąsiadce z jednej klatki, przeniósł się do innej. Tam znów pukał po drzwiach, zaczepiał kobiety. Ludzie znów zaczęli dzwonić po policję.
Obecnie, po jednej z majowych interwencji, pan Michał znów przebywa w szpitalu psychiatrycznym.
Kilka dni przed zabraniem go do szpitala znów zrobił się bardzo agresywny. Mi nie chciał puścić drzwi od windy. Mamrotał coś o śmierci - relacjonuje Grzegorz. - Dwa dni później pobił sąsiada – byłego kościelnego.
– Niedługo później zrobił aferę pod bankiem. Podobno chciał okraść kobietę. Tam też interweniowała policja. Ostatecznie zakuli go w kajdanki i zabrali do szpitala – uzupełnia.
Grzegorz przyznaje, że podobnie jak inni sąsiedzi, sam nie czuł się bezpiecznie.
– Chodzę z gazem pieprzowym. Żona też miała z nim dwa epizody, choć raczej skupiał się na młodszych dziewczynach. Jedna dziewczyna z naszej klatki musiała go psiknąć gazem. Mówił jej coś o śmierci i szatanie, nie chciał puścić windy. Gdyby nie gaz, kto wie, co by się stało. Bo jego zapędy seksualne są ewidentne - potwierdza.
Bałem się, że pewnego dnia wyskoczy z nożem. Sam, wracając z pracy w nocy, oglądałem się za siebie. Człowiek nieobliczalny. Może nie tylko molestować, ale też zrobić komuś krzywdę – zaznacza.
– Zebraliśmy podpisy, pisaliśmy do DPS-u o przymusowe leczenie. Prokuratura? Stwierdziła, że nie ma podstaw do postępowania o nękanie. Mimo filmików, dowodów, relacji. Gdyby był po prostu chory, ale niegroźny – nikt nie miałby żalu. Ale on jest chory i wredny. Zaczął zaczepiać kobiety, potem też mężczyzn. Stał się agresywny dla wszystkich – podsumowuje Grzegorz. – Oby jak najdłużej został tam, gdzie teraz jest. Bo tutaj wszyscy chodzimy w strachu.
Joanna pracuje w jednym z osiedlowych sklepów, w których często pojawiał się pan Michał. Z początku nic nie zapowiadało problemów, te zaczęły się piętrzyć wiosną, na przełomie kwietnia i maja.
– Byłam po prostu miła, jak dla wszystkich klientów, uśmiechałam się – mówi. – Tego pana nie znałam go, nie wiedziałam, kim jest.
Z czasem sytuacja zaczęła robić się niepokojąca.
– Raz kierowniczka zawołała mnie na kasę, bo pan Michał wyraźnie zażyczył sobie, żebym to ja go obsłużyła – nie koleżanka, nie kierowniczka, tylko ja – wspomina Joanna. – Na początku myślałam, że to nic wielkiego, po prostu był uprzejmy. Ale po jakimś czasie zaczął przynosić mi papierosy, zapalniczki, potem wafelki, ciasteczka. Odmawiałam, mówiłam, że nie chcę, że nie przyjmuję prezentów, ale on zostawiał je i wychodził.
Momentem przełomowym był dzień, w którym – już wyraźnie zdenerwowana – rzuciła przez ladę przyniesione przez niego ciasteczka.
Trzęsłam się ze stresu. Powiedziałam mu, że nie chcę nic od niego. On spojrzał na mnie dziwnie, powiedział coś obraźliwego, ale nawet nie pamiętam co – mówi. – Od tamtej pory starałam się go ignorować. Przestałam się odzywać, tylko kasowałam, nie patrzyłam na niego, nie wdawałam się w rozmowy. Ale on nie odpuszczał.
W sklepie bywał coraz częściej. Komentował jej wygląd, mówił o „ładnym ciele”, porównywał ją do innych kobiet, w tym kasjerek z innych sklepów. Przy klientach wypowiadał się na temat jej ubioru czy sylwetki. W rozmowach z innymi potrafił rzucić: „zaraz tam wejdę”, wskazując na jej stanowisko. W końcu zaczął mówić, że Joanna rozwiedzie się z mężem i będzie z nim.
– Pytał też o mnie, kiedy nie było mnie w pracy. Nie „czy będzie pani Joanna”, tylko „czy będzie Joanna”. Nie mogłam się czuć swobodnie. Chowałam się czasem na zapleczu - opowiada.
Z czasem zaczęła się coraz bardziej bać.
To nie była już zwykła natarczywość. Kiedyś pojawił się po długiej przerwie. Rzucił pieniądze na tackę, po czym przypomniał mi, jak kiedyś „rzuciłam mu ciasteczkami” – relacjonuje Joanna. – Raz, kiedy chciał kupić papierosy i nie zrozumiałam, o jakie mu chodzi, zapytał, czy myłam uszy. Powtarzał to kilka razy, ludzie zaczęli się denerwować, że robi zamieszanie. W końcu wyszedł.
Wkrótce po tym usłyszała, że został zabrany do szpitala po awanturze w banku.
– Podobno wreszcie go zamknęli, przynajmniej na jakiś czas – mówi. – Nie wiadomo tylko, na jak długo. Kiedy wróci, wszystko zacznie się od nowa.
Joanna również postanowiła sprawę zgłosić na policji.
Usłyszałam, że nic nie mogą zrobić. Bo nie przychodzi pod mój dom, tylko do sklepu. Że może mnie adorować, bo to miejsce publiczne. Jakby wszystko było w porządku. Usłyszałam też, że mam nie niepokoić męża, bo jeszcze mu coś zrobi i będzie miał problemy - dodaje.
Jak potwierdza nam asp. szt. Halina Semik, oficer prasowa Komendy Miejskiej Policji w Jastrzębiu-Zdroju, w odpowiedzi na liczne zgłoszenia dzielnicowi przeprowadzili wywiad środowiskowy.
Po jednej z ostatnich interwencji mężczyzna został zabrany do szpitala, gdzie obecnie przebywa. Wspólnie z pracownikami Ośrodka Pomocy Społecznej skierowaliśmy do Sądu Rejonowego w Jastrzębiu-Zdroju wniosek o przymusowe leczenie – relacjonuje rzeczniczka.
Podkreśla, że choć pan Michał znajduje się pod stałą opieką lekarza, jego zachowanie nadal budzi poważne obawy. Stąd decyzja o formalnym wystąpieniu do sądu.
Nie mamy wpływu na to, czy ktoś zostanie umieszczony w szpitalu na dłużej – decyzja w takich sprawach należy wyłącznie do sądu. Zarówno my, jak i OPS czekamy teraz na jego rozstrzygnięcie – wyjaśnia asp. szt. Semik.
Na pytanie redakcji o status sprawy, Sąd Rejonowy w Jastrzębiu-Zdroju potwierdził, że postępowanie dotyczące mieszkańca ulicy Turystycznej – w przedmiocie zastosowania przymusowego leczenia psychiatrycznego – rzeczywiście się toczy.
– Sprawa została zarejestrowana w III Wydziale Rodzinnym i Nieletnich i znajduje się obecnie na etapie rozpoznawania złożonego wniosku – poinformowała w oficjalnym piśmie sędzia Bożena Jadwiga Nowalska, wykonująca funkcję prezesa Sądu Rejonowego w Jastrzębiu-Zdroju.
Po miesiącach lęku, napięcia i bezsilności mieszkańcy przyznają, że chwilowe umieszczenie pana Michała w szpitalu psychiatrycznym przyniosło niesamowitą ulgę. Ulice wokół bloku na Turystycznej na moment znów stały się spokojne.
– Złapaliśmy oddech, ale nie wiemy, na jak długo – przyznają zgodnie mieszkańcy. – Tak się po prostu nie da żyć.
Zamieszczone komentarze są prywatnymi opiniami Użytkowników portalu. Redakcja portalu tuJastrzebie.pl nie ponosi odpowiedzialności za ich treść.
Samochód odjechał bez kierującej. Niebezpieczne zdarzenie przy szpitalu [WIDEO]
23670Tak ma wyglądać park przy Granicznej. Powstanie kompleks rekreacyjno-sportowy [WIZUALIZACJA]
15345Jar dostępny dla rolników. W piątki i soboty mogą handlować bez opłat
5542Tak zmieni się rejon stawów przy ul. Wodzisławskiej? Miasto pozyskało 12 mln złotych dofinansowania
5109Potrącenie rowerzysty na Żelaznym Szlaku. Policja szuka świadków
4030Jar dostępny dla rolników. W piątki i soboty mogą handlować bez opłat
+34 / -1Samochód odjechał bez kierującej. Niebezpieczne zdarzenie przy szpitalu [WIDEO]
+22 / -11Pirat drogowy na Pszczyńskiej. 38-latek jechał 121 km/h
+9 / -1To on zniszczył boisko przy SP nr 18. Ukrywał się od kilku miesięcy
+8 / -0Tak ma wyglądać park przy Granicznej. Powstanie kompleks rekreacyjno-sportowy [WIZUALIZACJA]
+9 / -4Strażnicy Miejscy uratowali żółwia. To jedna z wielu takich interwencji
2Co dalej z koleją? UM: jest światełko w tunelu
2Rowerem przez granicę. Transgraniczna trasa zintegruje Rybnik z Żelaznym Szlakiem
1GIS ostrzega: partia chipsów Lay’s wycofana z obrotu
1Neruologia po remoncie. Oddział gotowy na przyjęcie pacjentów
1Byłeś świadkiem wypadku? W Twojej okolicy dzieje sie coś ciekawego? Chcesz opublikować recenzję z imprezy kulturalnej? Wciel się w rolę reportera tuJastrzebie.pl i napisz nam o tym!
Wyślij alertObowiązek jazdy w kasku do 16 roku życia dla kierowców hulajnóg i rowerów. Co o tym sądzisz?
Oddanych głosów: 7